czwartek, 31 stycznia 2013

Jeszcze zima...

"Jeszcze zima, dym się włóczy
w wielkiej biedzie żyje kot,
i po cichu nuci, mruczy,
kiedy wróci trzmiela lot?"

...jak śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz. Dwa dni temu temu słowa tej piosenki byłyby nad wyraz aktualne, dzisiaj już odwilż nieco poszarzyła okoliczne pejzaże.
Na szczęście zanim śniegi puściły, a temperatura zaczęła piąć się w górę, udało nam się zrobić kilka zimowych zdjęć. Spodobały nam się do tego stopnia, że uznaliśmy, że może warto pokazać je i na tym blogu.


Na całej połaci śnieg....
Letnie akcesoria w śnieżnej szacie
Nawet komin ubrał białą czapkę i otulił śniegowym szalikiem
Śnieg nadaje zwyczajnym rzeczom niezwykkły wygląd
W ptasiej stołówce komplety gości, a na okolicznych
gałązkach długie kolejki chętnych.

Co prawda widoki piękne, ale fanami zimy nie jesteśmy. Zdecydowanie wolimy wiosenne i letnie klimaty i nastroje. Ale cóż... jak mówią słowa innej piosenki "Od czasu do czasu jest zima, raz na rok, albo na dwa..."
Wszystkim dziękujemy za komentarze do poprzedniego i jeszcze poprzedniego posta. Każdy odzew bardzo nas cieszy. Pozdrawiamy. 

środa, 30 stycznia 2013

Trochę stare...


Miało być o zimie, ale Cath, której bardzo dziękujemy za miłe słowa, sprowokowała nas wpisem na swoim blogu (o tym właśnie) do zmiany tematu. Zima jeszcze zdąży się pojawić na tym blogu, a dzisiaj o poezji, tomikach, książkach i wszelkich pracach drukowanych, bo to temat szczególnie bliski części lamusikowego zespołu. Zdarzyło się i nam popełnić kilka rzeczy z pogranicza dekupażu i - nazwijmy to - małej poligrafii. Jedną z nich było coś oto takiego:

To "coś" to imitacja księgi tomu poezji Wisławy Szymborskiej, otwartej na wierszu "Nic dwa razy". Ta praca powstała krótko po śmierci naszej wybitnej poetki-noblistki, nie na żadne specjalne zamówienie, ale po prostu dla nas i stoi sobie w naszej pracowni.
Do jej wykonania posłużyła sklejka, z której wykonana została okładka, następnie obciągnięta imitracją skóry i ozdobiona kolorowymi jetami, jak na zdjęciu poniżej:

Narożniki zaopatrzone zostały w "metalowe" okucia wykonane z... tektury, z której też został wymodelowany grzbiet księgi.
Lekkko wypukłe rozłożone karty wewnętrzne także zostały wykonane z odpowiednio wygiętej i utwardzonej następnie klejem introligatorskim tektury, na którą naklejone zostały kartki z wydrukiem tekstu wiersza i podobizną Poetki. Całość została wymodelowana tak, aby wyglądała na środek dość grubego, opasłego - jak to się mówi - tomiska. Zdjęcie, które to ilustruje, nie jest najlepszej jakości (aparat w telefonie), ale widać o co chodzi.


Wykończenie stanowią dwie kolorowe wstążki, grające rolę zakładki. Całość ustawiona na stojaku-sztaludze zdobi naszą pracownię.
A w ogóle prace z wykorzystaniem małej poligrafii to nasz konik. Na pewno wspomnimy o nich na tym blogu jeszcze nie raz, bo kilka ciekawych już się nam uzbierało. 
A z innej beczki. Pisaliśmy wczoraj o odzyskaniu netu. Net jest, ale dzisiaj od rana nie było prądu, bo ktoś ukradł... transformator ze słupa energetycznego. Dopiero wieczorem panowie energetycy przy pomocy sporego dźwigu zamontowali nowy. Ciekawe jak ktoś tego dokonał, skoro ten transformator waży na pewno ponad dwieście kilo i jest zamontowany na dość wysokim słupie. Polak potrafi, jak widać...
Pozdrawiamy wszystkich póki mamy prąd i internet. Ale i tak do miasta nie wracamy.

wtorek, 29 stycznia 2013

Dzień Babci i Dziadka

Witamy po długiej i niezawinionej przez nas przerwie. Niezawinionej, bo odcięło nas od świata, czyli od internetu, co w dzisiejszych czasach oznacza mniej więcej to samo. Nie wiemy... Czy ten internet wywiał mroźny, zimowy wiatr, zasypał puszysty, obficie spadający z nieba śnieg, czy może go zmroził kilkunastostopniowy mróz. Dość, że po prostu prawie padł. Próby poprawienia sytuacji, przez światłe rady przedstawiciela operatora naszego netu skończyły się uszkodzeniem sprzętu i koniecznością oddania go do naprawy. Powiedzieliśmy dość, wypowiedzieliśmy umowę i teraz testujemy już chyba trzeci internet, na szczęście - na próbę. Na razie działa, czego najbardziej naocznym dowodem jest fakt, iż można będzie przeczytać ten post.
Tyle o kłopotach, które wcale nie muszą nikogo poza nami samymi obchodzić. Teraz o sprawach istotniejszych. Co prawda w naszej pracowni nic nowego się nie urodziło, ale za to otrzymaliśmy wspaniały prezent od naszego wnuczka z okazji dnia Babci i Dziadka. Ale, po kolei...
Otrzymaliśmy zaproszenie na uroczystość z okazji Dnia Babci i Dziadka do przedszkola, w którym nasz wnuk - Dominik (wspominany już na tym blogu) pobiera swoje piersze w życiu nauki. Nikt jeszcze nigdy nas nie zpraszał na taką uroczystość, więc choć odległość niemała, a pogoda niezbyt sprzyjająca takim wojażom - decyzja była prosta - jedziemy!!!
Warto było. Imprezka udała się przednio, dzieciaki przygotowały wspaniałe przedstawienie, które odegrały z właściwym sobie wdziękiem, potem był poczęstunek - tort i napoje gorące lub zimne, wedle uznania... Ciekawostką było to, iż Dostojni Goście, czyli Babcie i Dziadkowie ugoszczeni zostali w sali przedszkolnej, co wiązało się na przykład z tym, że musieli oni (a właściwie to my musieliśmy) siedzieć na krzesełkach, na których na co dzień siedzą w tym przedszkolu nasze pociechy. Na szczęście długo nam posiedzieć nie było dane, bo po poczęstunku, dzieciaki porwały wszystkich (no, prawie wszystkich) do wspólnej zabawy w takie "hity" jak "Stary niedźwiedź mocno śpi", czy "Mam chusteczkję haftowaną...". Były też, a jakże, prezenty wnuków dla Babć i Dziadków. I tu się musimy pochwalić, bo nasz wnuk swoim prezentem dla nas trafił w dziesiątkę. Dostaliśmy cudownego "jaśka" z podobiznami naszych wnuków (mamy ich dwoje)... Zresztą, co tu się rozpisywać - zobaczcie sami.

Niewielką, przedszkolną salkę licznie wypełnili  dostojni goście.

Mali artyści w oczekiwaniu na wielki występ.

A oto i prezent. Prawda, że słodki?

Wspólna zabawa dużych i małych trwała jeszcze długo
i wszyscy bawili się świetnie.



A kolekcja lalek w strojach ludowych - robi wrażenie.
O, taki właśnie mieliśmy Dzień Babci i Dziadka. Uroczy... I nawet fakt, że w powrotnej drodze natknęliśmy się na tira, który prawie zablokował jezdnię i to, że samochód miejscami tańczył jak łyżwiarz figurowy na lodzie, nie zepsuł nam pozytywnych wrażeń tego dnia.
Miało być jeszcze o zimie, bo choć uciążliwa, to wyjątkowo urokliwa jest w tym roku i fotogeniczna, ale chyba się już nie zmieści. Więc o niej niebawem.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Koci post

Jednym (ale tylko jednym) z powodów deficytu czasu w okresie przedświątecznym były... koty.
A było to tak. Do niedawna mieliśmy w domu dwa koty. Jeden znaleziony - Mamrot, drugi "dostany" od naszego kochanego dziecka (pozdrawiamy!) - czyli Skierka, która miała być kotką, a okazała się kotem. Ale zupełnie niespodziewanie w naszym domu pojawił się trzeci kot, a właściwie kotka - otrzymała przydomek "przygarniętej" i imię Burka, po trosze dlatego, że rzeczywiście jest bura, po trosze zaś dlatego, że do naszego domu zawitała w przeddzień Barbórki. "Wielki Scenarzysta" kocich i ludzkich losów skrzyżował nasze (tzn. Burki i nasze właśnie) drogi w jednej z lecznic dla zwierząt, gdzie akurat nasza bokserka udała się na zdjęcie szwów po dość ciężkiej operacji. Z bokserką wszystko dobrze, ale w lecznicy, przy samych drzwiach stała klatka, a w niej siedziało niewielkie rozmiarami, ale olbrzymie smutkiem kocie nieszczęście, czyli Burka własnie, która wtedy oczywiście Burką jeszcze nie była. A na klatce karteczka: "Szukam nowego domu, może Ty mi go dasz...".
Chcecie to wierzcie, chcecie nie wierzcie, ale od pierwszej chwili kociczka wbiła w nas swoje kocie oczki i nie spuszczała z nas wzroku przez cały czas, jak tylko byliśmy w polu jej widzenia. Aż coś się robiło w środku, jak to kocię patrzyło z tej klatki. Krótki wywiad przeprowadzony wśród personelu wyjaśnił pochodzenie kotki, jako kota zupełnie ulicznego, znalezionego w stanie bardzo wystraszonym pod jednym z aut i przyniesionym do rzeczonej lecznicy. Kocię było pierwotnie wyziębione i wygłodniałe, ale temu personel lecznicy już zaradził i po zażegnaniu niebezpieczeństw zdrowotnych skupił się na poszukiwaniu dla kotki nowego, bezpiecznego domu.
Słabe mamy widać charaktery, bo ulegliśmy szybko.Ku uciesze personelu lecznicy, kociczka wróciła razem z nami (i naszą Nusią) do domu, to znaczy właściwie wróciliśmy my, bo ona do niego przybyła.
Rozpoczął się okres adaptacji i zapoznawania z domownikami, czyli pozostałym dwoma kotami... No, nie było łatwo i trochę to trwało, ale teraz już możemy powiedzieć na pewno, że nasza Burka znalazła swoje miejsce w naszym domu i jest chyba z tego powodu zadowolona.
A my, kiedy to już stało się oczywiste, postanowiliśmy uczcić ten fakt zrobieniem sobie serii czterech kocich obrazków, z popularnych i dostępnych w sklepach serwetek z kocimi postaciami.
Obrazki są zrobione tradycyjną techniką dekupażową na nabytych w sklepie gotowych podobraziach. Ich brzegi, aby wyglądały atrakcyjniej, zostały ozdobione pomarszczoną gazetą, utwardzoną i posrebrzoną następnie srebrolem. Efekt, jak na zdjęciach.


Oto cztery kocie obrazki
A oto i nasze kocie portrety:









Chyba wyszła niezła "kocia czeredka"... W odróżnieniu od naszej Burki, nie wiemy jeszcze czy ktoś te kociaki przygarnie, czy zostaną u nas... 
A na koniec tego wpisu też koci akcent, tyle że nie stworzony przez nas, a podpatrzony i uchwycony w obiektywie naszego aparatu. Oto Skierka (to to czarne) i Burka w - jak widać na załączonym obrazku - zupełnie niezłej komitywie.



Pozdrawiamy.

niedziela, 6 stycznia 2013

I już po Świętach...

... a Nowy Rok już powoli przestaje być taki nowy.
Czas przedświąteczny, w tym roku wyjątkowo pracowity, ale jak zawsze miły, same Święta i okres sylwestrowego szaleństwa już za nami, pora wrócić do normalności...
Nie mieliśmy w końcówce starego roku zbyt wiele czasu na nasze ulubione zajęcia, nie było więc i czym pochwalić się na blogu. Mamy nadzieję, że w Nowym Roku będzie inaczej. A zaczęliśmy go od kontynuowania naszej przygody z masą Fimo i wykonywanymi z niej figurkami. Na dobry początek roku postanowiliśmy zrobić sobie Anioła. I nie tylko dlatego, że to wdzięczny temat i dobra wróżba na początek Nowego Roku. Ale także dlatego, że w czasie jednej ze świątecznych wizyt okazało się, że jest ktoś zainteresowany kilkoma tego rodzaju figurkami na... majowe komunie. No więc postanowiliśmy spróbować jak to wyjdzie i czy nasza propozycja się spodoba. A ponieważ uzyskaliśmy pozwoleństwo na pokazanie tej pracy na naszym blogu, więc oto nasz własnoręcznie wykonany Anioł... Ta daaaaammmmmm Oto i on:

Anioł klęczący i modlący się.
Nasz figurka przedstawia klęczącego i modlącego się Anioła, z długimi włosami i skrzydłami wykonanymi z autentycznych piór.

Anioł widziany z przodu...

... i z tyłu.

A oto krótka historia narodzin naszego Anioła. Właściwie fotohistoria (te zdjęcia wykonane zostały aparatem w telefonie, więc przepraszamy za kiepską jakość):

Oto surowa figurka przyszłego Anioła
ulepiona z masy Fimo.

Kolejny etap to utwardzanie ulepionej figurki
w kuchence mikrofalowej.

Potem kolej na malowanie utwardzonej już figurki.

Po powstaniu figurki, oczywiście należy przystroić ją we włosy i uszyć ubranko. No i w przypadku Anioła koniecznie wyposażyć w skrzydła i aureolę... 

A oto skrzydła naszego Anioła.
I gotowe. Anioł może zaczynać swoją anielską służbę :-)
Razem z naszym Aniołem - życzymy wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku :-)


A przy okazji - zgłaszamy naszego Anioła do szufladowego wyzwania.