wtorek, 23 października 2012

Aukcje dla Piotrusia

Agnieszka prowadząca blog "Hand made by mama" napisała na swoim blogu o kłopotach ze zdrowiem chłopca o imieniu Piotruś (banerek z boku, a apel Agnieszki - tutaj). Agnieszka umyśliła sobie, że można by pomóc Piotrusiowi także poprzez zorganizowanie aukcji przedmiotów, które "dobre dusze" zechciałyby na taki szczytny cel przekazać.
Pomysł nam się spodobał, więc z przyjemnością przyłączamy się do akcji Agnieszki, a wszystkich, którzy w swoich pracowniach, biurkach, komódkach, szkatułkach i innych zakamarkach mają coś co mogłoby się przyczynić do nieznacznego chociaż powiększenia piotrusiowego konta prosimy o skontaktowanie się z Agnieszką za pośrednictwem jej bloga. Każda rzecz na pewno będzie mile widziana.


Robicie takie piękne rzeczy, niech posłużą też pięknemu celowi!!!

A u nas chwilowy zastój, mamy teraz inne sprawy na głowie, ale już niedługo blog na powrót ożyje.
Pozdrawiamy :-)
 

sobota, 13 października 2012

Urodzinowa kartka

Dzisiaj nietypowo, bo w Lamusiku scrapkowanie i cardmaking jeszcze nie gościły. No to pora na ten pierwszy raz. Tak się złożyło, że akurat nasza latorośl obchodzi urodziny, więc tym razem zamiast dowcipnego maila postanowiliśmy przygotować coś bardziej finezyjnego.
Wykorzystując jeden z wielu dostępnych w handlu gotowych zestawów do przygotowywania okolicznościowych kartek (akurat tak się złożyło, że było to zestaw... walentynkowy) kilka dostępnych w każdym domu drobiazgów oraz własne głowy, stworzyliśmy coś takiego:

Pierwsza lamusikowa kartka...

Kartka została wykonana na bazie arkusza papieru metalizowanego w kolorze srebrnym, który w świetle efektownie połyskuje (nota bene arkusz ten to Nagroda od Szuflady).

Wewnętrzne strony kartki

Okładkę kartki ozdobiliśmy w taki oto sposób, wykorzystując elementy gotowe zawarte w nabytym zestawie, ale także dodając  kilka własnych (np. białe podkładki pod kwiatuszki i zielone, ususzone gałązki)

Okładka

Wnętrze kartki wypełniliśmy czerwonym kartonem, na który z kolei nakleiliśmy zawarty w nabytym zestawie papier o giloszu w delikatnie różowym kolorze.

Pierwsza z wewnętrznych stron naszej kartki...

... i strona druga, z wierszowanymi życzeniami
autorstwa własnego :-)

I na koniec raz jeszcze rzut okaz na całość:

Kartka gotowa do "ekspedycji".

Wszystko w porządku, więc kartka natychmiast po wykonaniu i obfotografowaniu w celach dokumentacyjnych powędrowała do specjalnej koperty, a następnie została specjalnym kursem dostarczona na pocztę, skąd "priorytetem" poooooooleciała do solenizantki.
Na poczcie prosiliśmy tylko pana, żeby stempel na kopercie przystawiał bardzo delikatnie. Tak też uczynił, za co Panu z poczty bardzo dziękujemy :-)

poniedziałek, 8 października 2012

Elektryczne dłuto, końska głowa i... miła niespodzianka

Najpierw musimy się pochwalić. Nasz blog został doceniony i wyróżniony przez Cath (tutaj znajdziesz jej blog) bardzo sympatycznym wyróżnieniem,



Szczerze mówiąc jesteśmy trochę zaskoczeni, ale milo zaskoczeni. Bardzo się cieszymy, że ktoś dostrzegł nas i nasze "dziełka". Wielkie, wielkie dzięki, Cath... 
Oczywiście do zabawy się przyłączamy i już myślimy na tym, komu by ten nagrodowy obrazeczek przekazać. Jak już zdecydujemy, oczywiście ogłosimy to na blogu. A na razie - raz jeszcze dziękujemy :-)

***

Żeby nie było, że tylko się chwalimy, to teraz wróćmy do codzienności. A jej szarość ubarwiliśmy sobie ostatnio nabyciem (zupełnie przypadkowym i nieplanowanym zresztą) przyrządu, który opisany został przez sklepowy personel jako elektryczne dłuto. Wygląda to coś mniej więcej tak:

Nasz nowy nabytek do lamusikowej pracowni - elektryczne dłuto.

Cena nie byla zbyt powalająca, więc zdecydowaliśmy się zakupić to cudo.
Urządzenie okazało się poręczne, dobrze trzyma się w dłoni, wygodnie nim się pracuje. Wyposażone jest w trzy wymienne końcówki: jedną płaską i dwie półkoliste, którymi rzeczywiście pracuje się jak normalnym dłutem. Działa na zasadzie udaru końcówki. Praca z tym przyrządem jest całkiem przyjemna.
Oczywiście nowy nabytek musiał jak najszybciej przejść "chrzest bojowy". Padło na starą deską, która ze względu na pęknięcie wykorzystywana była dotychczas głównie jako podkładka i próbnik do testowania kolorów różnych bejc, farb czy lakierów. Z pierwszej lepszej serwetki, jaka była akurat pod ręką wzięliśmy motyw końskiej głowy i przenieśliśmy go na powierzchnię deseczki. Potem już tylko: "hej dłuto w dłoń" i tak oto powstało coś takiego.

Końska głowa wyryta w powierzchni drewna
naszym nowym nabytkiem.

Dal porządku dodaję, że deska przed rozpoczęciem pracy była surowa, a ciemny kolor jest wynikiem pokrycia jej powierzchni bejcą do drewna, oczywiście z wyjątkiem rysunku motywu końskiej głowy.
Praca spodobała się nam na tyle, że postanowiliśmy końską głowę, co nieco "uładnić" poprzez przygrzanie jej rysunku tu i ówdzie wypalarką do drewna.

I wyszło nam coś takiego...

Praca ta została wykonana na szybko, więc pewnie jest nie tylko trochę niedopracowana. Ale i nie zamierzamy się nią chwalić, tylko chcemy podzielić się najnowszymi nowinkami z naszej pracowni. 
Bo każda nowa rzecz, która poszerza nasze możliwości po prostu cieszy. Pozdrawiamy.

sobota, 6 października 2012

Pierrot

Nie tak dawno pisaliśmy i prezentowaliśmy Plastusia i jego piórnikowe mieszaknie. Pozostaniemy jeszcze w klimatach nie całkiem realnych postaci, które przywołują wspomnienia naszego dzieciństwa. Pierrot... Wiecznie smutna, wiecznie zakochana postać wywodząca się z włoskiej comedia dell'arte. W inscenizacjach występował jako mim, o wyrazistej symbolice - idealnie biała twarz (podobno pobielona mąką) biały strój w czarne grochy lub z czarnymi guzikami, duże, wyraziste oczy z wielką czarną łzą. Postać smutna i romantyczna zarazem, często występująca z gitarą lub mandoliną. W czasach, kiedy w sklepach z zabawkami królowały najróżniejsze lale, lalki i laleczki, Pierrot zajmował wśród nich poczesne miejsce. Do dziś pamiętam wielkie wystawowe okno, za którym siedział sporych rozmiarów Pierrot w towarzystwie Arlekina (to dwie rózne postacie) i przepięknej Colombiny.
Dlatego kiedy postanowiliśmy wreszcie spróbować swych sił także w zrobieniu najprawdziwszych lalek pierwszym pomysłem był oczywiście Pierrot. Lalki zresztą chodziły nam po głowie od dawna, podczas wizyt w empikach i księgarniach, wertowaliśmy wydawnictwa w których znaleźć można wykroje, wzory, opisy. W jednym z nich (Soft Dolls) trafiliśmy na łudząco podobną do naszego wymarzonego Pierrota lalkę o nazwie Pulcinella. Postanowiliśmy skorzystać z zawartych tam wykrojów i wzorów i wreszcie urzeczywistnić nasze Pierrotowe zamiary.

Magazyn "Soft Dolls"...

... i Pulcinella, która była inspiracją dla naszego Pierrota

Największym wyzwaniem było oczywiście zrobienie głowy. i wymodelowanie rysów twarzy. Po długim eksperymentowaniu zdecydowaliśmy się na papier maché. Dla tych, którzy zdecydują sie na eksperymenty z tym tworzywem, uprzedzamy, że kluczowy jest rodzaj użytego do wykonania masy papieru. Najlepszy jest papier gazetowy, powinien być dość nasiąkliwy, ale jednocześnie nie - nazwijmy to - ligninowaty. Nie nadaje się do tego celu większość współczesnych papierów toaletowych, w których papieru jest jak na lekarstwo. Jeżeli już to papier toaletowy, ale taki tradycyjny, szary, najtańszy... Zresztą przepisy na wykonanie różnych rodzajów masy papierowej bez trudu można odnaleźć w internecie.
Po wielu próbach udało się wreszcie stworzyć twarz naszego Pierrota, która po wyschnięciu okazała się na tyle twarda, że nadawała się do wykorzystania jej w lalce, jednocześnie zaś na tyle plastyczna, że jest delikatna w dotyku i nie wywołuje wrażenia nienaturalnej sztywności czy twardości.
Reszta była zdecydowanie łatwiejsza... Korpus lalki został uszyty z materiału, według zawartych w piśmie wykrojów i wypchany wypełniaczem ze starej poduszki. Ubranie zostało uszyte osobno i lalka została w nie po prostu ubrana. Buciki wykonaliśmy z kawałków czarnego filcu, a całość zwieńczyła czarna czapeczka z białymi guziczkami i piórkiem :-) Ostateczny wygląd nadało naszej lalce wykończenie polegające na pomalowaniu twarzy w odpowiednie kolory, które nadały jej charakterystycznego, pierrotowego wyglądu.
Ostatnim etapem pracy było wykonanie gitary, która została wycięta z grubej płyty mdf. Po wycięciu odpowiedniego kształtu gitara została przyciemniona bejcą do drewna a następnie w odpowiednie kolory pomalowano pudło rezonansowe i jego otwór, oraz gryf i znajdujące się na nim progi. Struny to po prostu cienka żyłka przeciągnięta nad gryfem, tak jak w prawdziwej gitarze.
Na koniec nasz Pierrot został przystrojony w czarną kryzę i to była "kropka nad i".
Uff... Nie było lekko, ale chyba się opłaciło. Oceńcie sami...

A oto i nasz Pierrot w całej okazałości.

Z nieco innej perspektywy.

Pierrot stojący z gitarą przy nodze.

Wiecznie smutny, romantyczny,
nieszczęśliwy...

... zawsze z wielką, czarną łzą spływającą z oka...

... wygrywa na swojej gitarze smutne serenady.

To nie była łatwa praca. Ale dała nam naprawdę wiele satysfakcji. Już kiełkuje w nas zamiar dodania samotnemu Pierrotowi jakiegoś towarzystwa.
A na razie jako, że przy tej lalce igła z nitką się natańcowały, oj natańcowały niemało, zgłaszamy naszego Pierrota na szufladowe wyzwanie "Tańcowała igła z nitką" (tutaj link).


środa, 3 października 2012

Trzy róże

Z wielką radością witamy kolejnych obserwatorów naszego bloga. Bardzo dziękujemy i zapraszamy jak najczęściej do odwiedzin w naszych skromnych progach :-)
A teraz do rzeczy. Kilka dni temu rzuciła się na nas w sklepie deska do krojenia. Ładna, gładka, niesłojowata i niesękata, z rowkiem dookoła brzegu. Idealna do wypalenia na niej czegoś ładnego. Deseczka nie była droga, więc nie zrujnowała naszego lamusikowego budżetu. Kiedy już znalazła się w pracowni, rzuciła się nam w oczy serwetka z motywem trzech róż, ułożonych w kolistym kształcie. Idealny motyw do ozdobienia okrągłej deski.

Serwetkowy motyw trzech róż posłuży nam do stworzenie
wypalanego w drewnie obrazka.

Pomysł gotowy, więc do pracy. Jednym z ważniejszych etapów jest przeniesienie szkicu motywu na powierzchnię drewna. Od tego jak dokładnie to zrobimy w dużej mierze zależy efekt całej pracy. W tym wypadku posłużyliśmy się wydrukiem zeskanowanej serwetki i przeniesieniem zarysów konturów na drewno za pomocą kalki maszynowej (nie technicznej). Ponieważ pozostawia ona dość mocny ślad, dobrze jest podłożyć pomiędzy wydruk a kalkę np. karton z bloku technicznego, co powoduje, że szkic na powierzchni drewna jest zdecydowanie bardziej delikatny. Po naniesieniu konturów, ołówkiem (najlepiej dość twardym) szkicujemy pozostałe szczegóły rysunku, który będziemy wypalać. Kiedy już rysunek naszego motywu mamy gotowy, możemy przystąpić do wypalenia rysunku w powierzchni drewna. W wypadku tej pracy najpierw wypalone zostały kontury zewnętrzne i najgrubsze linie kształtów. Następnie pozostałe szczegóły rysunków. Kiedy już rysunek konturów był gotowy, można było wypełnić ich wnętrze odpowiednim cieniowaniem, polegającym na większym lub mniejszym przyciemnieniu drewna przy pomocy grotu wypalarki. Chodziło o uzyskanie efektu poodobnego nieco do fotografii nazywanej potocznie czarno-biała, która jednakże w istocie jest fotografią w tzw. skali szarości. To dość skomplikowana i wymagająca sporej uwagi czynność gdyż powierzchnia drewna nie jest jednolita i w różnych miejscach różnie reaguje na rozgrzany grot wypalarki. Kiedy już powierzchnie wewnątrz rysunku są odpowiednio pocieniowane, kończymy pracę z wypalarką dokonując ostatniego szlifu poprzez mocniejsze podkreślenie niektórych konturów. Po zakończeniu wypalania dobrze jest wypalony rysunek pokryć bezbarwnym lakierem, co nada pracy charakterystycznego połysku, a poza tym zabezpieczy drewno przed wpływem niezbyt korzystnych dla niego czynników, np. wilgoci...
A oto efekt naszych zabiegów:

Ten sam motyw wypalony na drewnianej powierzchni
deski do krojenia.

I taka oto deseczka do krojenia zawiśnie sobie w naszej nowej (tzn. starej, ale po nowemu urządzonej) kuchni. Ale to jeszcze, bo kuchnia, jak na razie jeszcze się wymyśla :-)
A tak przy okazji. Kiedy powstawał komplecik na "ziołowe" wyzwanie szuflady, zrobiła się - niejako przy okazji właśnie - taka oto herbaciarka.


O tyle ciekawa, że na wieczku zamiast motywu herbacianego jest... sami widzicie co. Ale akurat taka serwetka była pod ręką...


Za to w środku, już wszystko się zgadza. Ale co tam... Bywają dziwniejsze rzeczy na tym świecie...
Pozdrawiamy :-)

wtorek, 2 października 2012

Co za dzień... :-)

Dobry dzień dla Lamusika.
Po pierwsze (wymieniam w kolejności chronologicznej) - nasz blog doczekał się pierwszego obserwatora :-). Witamy, dziękujemy, postaramy się nie zawieść :-).
A po drugie - kolejny lamusikowy pomysł został doceniony przez zacne szufladowe grono i znalazł się w prześwietnym gronie pięciu wyróżnionych prac szufladowego wyzwania pt. "Pierwszy dzwonek". Bardzo dziękujemy za wyróżnienie, i gratulujemy wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie, bo prace naprawdę wspaniałe. Oczywiście wszystkich bardzo serdecznie pozdrawiamy :-)